niedziela, 19 maja 2013

VIVE GÓRĄ i zielone świątki ;)





źródło: internet

Nieoceniona w swojej cudowności Ewa D. (wdzięczność i miłość moja dozgonna) będąc u nas w trakcie majówki powiedziała coś, co w swojej prostocie okazało się dla mnie słowami, które zmieniają podwaliny świata. W tym wypadku mojego. Od wielu lat, mimo że kwestia wiary i Boga w moim życiu zawsze była bardzo istotna, w kwestii Kościoła i klerykalnej strony instytucji kościelnej miałam baaaaaaardzo dłuuuugie zęby jak to można hiper kolokwialnie ująć;) "obrażałam się" na sprawę "praktykowania" bo ten czy inny ksiądz lub to czy inne kościelne obostrzenie "naruszało" moją wolność, niezawisłość i logikę mojej wiary. Ewa w prostych, najprostszych słowach całą tą moją anarchię rozłożyła na łopatki. W najpiękniejszym stylu. Nie oznacza to oczywiście, że extremiści katoliccy w typie ojca R. i inne kuriozalne wypaczenia idei chrześcijańskiej  przestały mi przeszkadzać, ale wydaje mi się, że w tej kolejnej z ważnych kwestii wreszcie dorosłam. W związku z tym dziś, w zielone świątki, kolejny raz dotarłam do kościoła. Piszę o tym, bo po pierwsze tak sobie rozważając różne fundamenty życiowe, a obecna sytuacja sprzyja temu szalenie (sic!);) dochodzę do wniosku, że to samo w sobie ważne wydarzenie, a po drugie wiąże się z kolejną refleksją, która od miesięcy stanowi fundament resztek mojego zdrowia psychicznego. A mianowicie zaufanie. Wiara i zaufanie. W pewnym momencie choroby, kiedy było ze mną już naprawdę źle, bo załamałam się, bo wszystko szło pierwszy raz w życiu inaczej niż sobie zaplanowałam, bo nie wiadomo było kiedy będę mogła wrócić do Teatru, nie wiadomo było w ogóle co i jak, nie wiadomo było czy przeżyję, w całym tym chaosie zrozumiałam coś ważnego. Uwierzyłam, że to jest po prostu część Planu, którego Sensu nie widzę, ale który to Sens i Cel z pewnością istnieją. Uwierzyłam, że to wszystko jest PO COŚ. Czasem się oczywiści zastanawiałam, czy to nie łapanie się desperackie wymyślonej ideologii, fikcji pomagającej rano wstać. W trakcie choroby wielokrotnie byłam na samym dnie. Depresje i bycie na granicy poddania się powodowały fizyczny po prostu ból. Było wiele dni, w których smutek, frustracja i strach, a właściwie już tylko smutek tak głęboki, że zaczynałam mieć objawy psychosomatyczne, powodowały, że brakowało bardzo niewiele, żeby nie dać rady i poddać się. Tak normalnie, po ludzku. W tym wszystkim uświadomiłam sobie, że musi byś właśnie Sens. Poczułam, że każda z tych minut, które mało brakowało a kosztowałyby mnie życie, stanowi absolutną część nauki, lekcji, którą muszę odrobić, żeby po wszystkim naprawdę zwyciężyć i wyjść z tego doświadczenia choroby gotowa do robienia rzeczy, które będą stanowić prawdziwe Spełnienie. Zarówno w Teatrze jak i w życiu. Do tej pory czasem pojawia się zwątpienie. Ale dziś słuchając słów płynących z chrześcijańskiej nauki o Duchu Świętym poczułam ogromną wdzięczność. W to, że mogę mieć to zaufanie, wiarę i nadzieję. Bo nie ważne co będzie POTEM, chociaż oczywiście chcę wierzyć, że to POTEM będzie nagrodą za zrozumienie tego doświadczenia, ale ważne jest to, że ta wiara daje mi siłę. Daje mi siłę, pomaga porządkować myśli, dorastać. Dziwnie mi się pisze te słowa. Bo to jest świadectwo w kwestii mojej wiary, świadectwo które niejako mnie zawstydza, bo w sumie gdzieś z tyłu głowy kołacze się, że głupio, że jakoś tak nie bardzo wyjeżdżać z taką otwartością. Ale piszę o tym, bo dziś kolejny raz uświadomiłam sobie jak niebywale istotną kwestią jest ta moja wiara w Boga w historii mojego rako-chorowania. I za tę "ważność" jestem wdzięczna:):):) 

Kolejna bezcenna część dzisiejszego dnia to mecz Vive Kielce z Orlenem Płock. JAKIII CZAD!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Za każdym razem Vie powala na kolana. Co za zawodnicy, co za talent, co za przepiękna gra!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Tylko sędziowie do kitu. Dobrze, że to ręczna, a nie piłka nożna, bo okazałoby się, że mam zadatki na kibola najgorszego asortymentu;) ta adrenalina i emocje;) dobrze, że siedziałyśmy z Ciocią daleko od sektora Gości, bo budziła się we mnie bestia i nie był to leniwiec;););) Piłka ręczna w tym wydaniu jest nie do pobicia:):):) aż zaczęłam żałować, że nie pojadę do Płocka na mecz:):) I nie dziwię się czemu mój Mąż po meczu regularnie traci głos;););)

I jeszcze coś, co jest jednym z najwspanialszych PREZENTÓW jakie dostaję od życia. Drugi raz w życiu dostałam najpiękniejszy dowód zaufania w postaci powierzenia mi przez jedną z Najbliższych mi Osób jako jednej z pierwszych poinformowanych RADOSNEJ NOWINY DOTYCZĄCEJ PRZEPIĘKNEJ ZMIANY W ŻYCIU!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! CZUJĘ SIĘ OBDAROWANA I PRZESZCZĘŚLIWA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Wspieram całą sobą i przesyłam morze miłości czułości i wsparcia. To są te momenty, w których czuje się absolutny ekstrakt szczęścia. Bezcenne:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*




1 komentarz:

  1. Bardzo ładny, że się wyrażę, tekst. Ja wierzę, że wszystko jest po coś. Przecież nikt nie obiecał, że cokolwiek dano nam na zawsze. Warto się cieszyć, nawet meczem, a co. Powodzenia ślicznotko ( to o zdjęciu na górze). Pa

    OdpowiedzUsuń