sobota, 26 kwietnia 2014

blokada i nienawiść do raka

wkurwia mnie. czasem tak potwornie mnie wkurwia to raczysko, że nie daję rady z nim, ze sobą, z życiem w rytmie choroby. dziś zajęcia. moje pierwsze z jazzu, ludowy, klasyka. i tylko jeden blok jazzu mimo, że cudowny, drugiego już nie wykorzystałam, nie cieszyłam się nim, bo  mój kręgosłup, który od przynajmniej 1,5 miesiąca czasem nie pozwala mi myśleć o niczym innym jak o bólu, dziś również kolejny raz uświadomił mi prawo raka. świat się kręci, idzie do przodu, ludzie żyją. a ja niespodziewanie kolejny raz zostaję bez zasilania, bo ból odbiera możliwość robienia czegokolwiek. i czuję się tak niesamowicie zażenowana tym, że ciągle jestem słabsza, moja koncentracja i umysł nie pozwalają mi czasem czuć się pełnoprawnym człowiekiem. mam dość tego, że staram się być silna i czasem po prostu stwarzam pozory, że jest ok, że ten rak mi jest całkiem już podległy, że daję radę, że jestem silna. a obecnie jestem jak mały rozhisteryzowany szczeniak, z wieczną pretensją do siebie i wszystkich naokoło. tylko że znów nie żyję normalnie. ciągle nie żyję normalnie, mam dosyć bólu i życia z nim znów prawie non stop, tego, że paraliżuje mnie świadomość ostatnich wyników i tego, że nie wiem czy to przerzuty do kości czy zwyrodnienia kręgosłupa.... i dopiero w maju będzie PET i wyniki. i może wreszcie przestanę się aż tak bać. Tak bardzo. tak, że aż mi niedobrze z tego strachu. bo rak boli, a ja już nie chcę bólu...

poza tym mam dosyć przebywania w jednym ciele z wariatką, bo moja niestabilność emocjonalna jest tak duża odkąd odebrałam wyniki rzeczonej scyntygrafii, że częściej mam ochotę krzyczeć i płaczę jak dzieciak niż jestem taka jak chcę. w harmonii.



środa, 23 kwietnia 2014

granica

31 miesięcy. prawie 32. leczenia. ostatnio dużo myślałam nad źródłem chaosu, który mnie ogarnął. taki specyficzny czas kiedy jest zbyt mało konkretow, organizacji, czasu, zbyt wiele chęci, poczucia winy i niewiadomych. dziś obejrzałam "Now is good"


najpiękniejszy i najmądrzejszy film o życiu, odchodzeniu, pogodzeniu z nieuniknionym, życiu pełnym najbardziej i intensywnym tą intensywnością, która nadaje mu sens.

i chyba częściowo zrozumiałam to, co gdzieś jest mi wiadome od dawna, ale i tak ciągle pozostaje trochę poza rozumieniem. bo nieustannie jestem w ZAWIESZENIU. nie przekraczam granicy w żadną stronę. nie jestem po stronie życia i nie dostaję jednoznacznej informacji jesteś zdrowa, ani ni jestem po stronie śmierci i nie mam JEDNOZNACZNEJ informacji, że mam kolejnego raka. dwukrotnie szłam na wizyty, które w tym roku miały być dla mnie wizytami pożegnalnymi z onkologią (oczywiście z całą świadomością potrzeby kontroli i regularnych badań, ale będących elementem NORMALNEGO życia. i dwukrotnie okazywało się, że nadal nie mogę się "zaszufladkować" ani jako zdrowa, ani jako chora. 31miesięcy. chciałabym wiedzieć jak długo jeszcze. cokolwiek. jak długo jeszcze będę się leczyć. jak długo jeszcze będę żyć. jak długo jeszcze muszę czekać żeby wrócić do czynnej pracy w teatrze. człowiek potrzebuje konkretów, informacji, żeby zbudować sobie jakieś ramy. może to właśnie ta lekcja, której jeszcze nie odrobiłam. może właśnie nie powinnam potrzebować tych informacji, tylko żyć z dnia na dzień. może wówczas wszystko się ułoży. bo wiem, że jakiejś lekcji nie dodrobiłam skoro to jeszcze trwa. czegoś się nie nauczyłam. tylko czego?

czwartek, 17 kwietnia 2014

seksualność/kobiecość i rozliczenia z przeszłością

25.04. trzy roczniki naszej pedagogiki tańca mają po raz pierwszy wspólnie przygotować coś swojego. mój kochany rok również. będę śpiewać m. in. express boskiej aguilery. oglądam teledysk i zaczynam automatycznie myśleć o kwestii zmysłowości, seksualności, kobiecości. i o tym jak ja w tym wszystkim odnajduję siebię. 31latkę z jedną piersią i 17 kilogramami naddatku (dziękuję ci chemioterapio i wam sterydy tak wierne i trwałe). i myślę o tym, że dziś tańczyłam z moim Mężem tango (kolejny raz Mąż dowiódł, że jest Mężem idealnym) przygotowując się do lekcji z moim najlepszym z uczniów i że oprócz oczywistych autowniosków i zażaleń wynikających z sylwetki nieco mniej idealnej mam szczęście. mam szczęście i jestem szczęśliwa. i mimo, że nie wbiję się w trykot ani w żadne inne seksowne sceniczne szaleństwo garderobiane, ale codziennie walcząc ze swoimi kobiecymi demonami w głowie uświadamiam sobie dużo pięknych rzeczy. i mimo, że czasem bywa mi trudno, bo przed chorobą czułam się w swoim ciele idealnie, ale wiem również, że to ciało należało do kogoś, kim już teraz nie chciałabym być. i jeśli kiedyś, a wierzę, że tak będzie relatywnie niedługo, będę znów wyglądać tak jak chcę, to będę mogła być spójna. Zarówno wewnętrznie jak i zewnętrznie będę taka, jak chcę. I właśnie nad tym chcę pracować.



Oprócz tego byłam dziś na mojej umiłowanej onkologii. czyli jak to mówią: wszędzie dobrze, ale na onkologii najlepiej;) no i dostałam wyniki scyntygrafii. Poczułam się jak kobieta tajemnicza, ponieważ jednoznacznie wyniki twierdzą, że scyntygraficznie jestem niejednoznaczna. Ale to znaczy, że może jednak nie mam raka kości z ogniskami w kręgosłupie tylko zwykłe zwyrodnienia;) jak się bawić to się bawić, a w tym przecież leży cały urok niespodzianki, że nie-wiem i na razie wiedzieć nie będę, bo kolejne badania najwcześniej w maju. ach ten maj:)


I wielkanocne porządki. Pierwszy raz są nie-porządki, bo totalnie nie mam siły się za nie zabrać. Fizyczny i umysłowy ERRRRRRRORRRRR.....

aaaaaaaa I WRESZCIE ZOBACZYŁAM "DUŻĄ RYBĘ" TIMA BURTONA!!!!!!!!!!!!!!! PO TYLU LATACH CZEKANIA STWIERDZAM, ŻE JEST ABSOLUTNIE GENIALNA I WIDZIAŁAM JĄ Z ROZPĘDU JUŻ DWA RAZY:):):):)


wtorek, 8 kwietnia 2014

bajka o dziewczynce, raku i szczęściu

W białym, wcale nie-małym, ślicznym Centrum Onkologii mieszkała ( od czasu do czasu) nie-mała dziewczynka. Miała kota na punkcie kota, jazzu, życia na krawędzi i słabe żyły. Były tak słabe, że czasem korzystanie z nich było sportem ekstremalnym, ale dziewczynka uwielbiała sporty ekstremalne, więc właściwie nikomu to nie przeszkadzało. W ów dzień dziewczynka jak zwykle tresowała wielkiego złego raka ucząc go chińskiego savoir-vivru (bo w ten sposób spędzała dni przestępny i trzecie poniedziałki miesiąca) kiedy po całej onkologii poniosła się wieść, że wyznaczono nagrodę za receptę na nadzieję na szczęście. Ponieważ dziewczynka uwielbiała wyzwania pomyślała, że to wspaniała okazja do przeżycia czegoś całkiem interesującego ( czyż nie?;-)).


  •          Rzekła więc do raka:,,Raku mój:-) skoro i tak spędzamy ze sobą tyle przepięknego czasu, czemuż by nie zdobyć kolejnej góry, nie przesunąć horyzontu, nie odkryć nowego lądu?;-) just DO IT:-):-):-) I jak postanowili tak zrobili. Wielki show rako-TWÓRCZY stał się hitem i radością dla wielu dziewczynek i chłopców. Dziewczynka i rak śpiewali Fever, tańczyli tango w deszczu i robili w skrócie wszystko to, o czy skrycie marzył każdy, kto ich oglądali. Mieli taką umiejętność, że każdy podczas ich spektakli czuł,  ŻE MOŻE WSZYSTKO. I nawet jeśli trwało to chwilę, bo tyle czasem trwa zabawa w Dom na onkologii, to każdy wychodził z prywatną tęczą i kucykiem Pony zamiast standardowego balonika:-) oczywiście wygrali konkurs, Rak dostał pracownię na koniec świata a dziewczynka Subaru Forestera z 2002 r. Hondę Shadow i tort pralinkowy. I wszyscy żyli szczęśliwie i tyle ile było im pisane. Wszyscy oprócz raka, który załapał si na wycieczkę last minute na Marsa i odleciał w stronę zawsze gorącego Słońca:-)