dziś od rana walczę sama ze sobą. staram się nie poddawać tym okropnym negatywnym emocjom, które aż mnie duszą. po jasnej stronie są moi Znajomi i Przyjaciele, którzy dają mi niemożliwie wręcz dużo ciepła i dobra i bez nich już bym się tą żółcią udusiła. po drugiej stronie są np moi nowi sąsiedzi, którzy wytoczyli ciężkie działa przeciwko naszym rzeczom zgromadzonym w wózkowni po niespodziewanym powrocie do Kielc dwa lata temu. oczywiście, mają prawo oczekiwać, że dostaną to, co im się jak najbardziej należy czyli miejsce na wózek. ale dlaczego zamiast do nas trafiają najpierw do sąsiadki , z którą knują wyrzucanie rzeczy zamiast po ludzku przedstawić sprawę? a potem mimo, że ustalamy już, że oddamy Cezarowi co cesarskie, a sąsiadom co sąsiedzkie, dziś słyszę: już administracja, już to już sramto. i wiem, że chęć powrzucania kocich ekskrementów do skrzynki pocztowej nie stawia mnie w najlepszym świetle, ale czuję TAKĄ ZŁOŚĆ, że Boże broń jakiegokolwiek spotkania. Bo czuję się od jakiegoś czasu jak bomba zegarowa z opóźnionym zapłonem. znów marudzę. nie lubię marudzić.
dobrze, że jest jazz... i koty... to powoduje, że świat jeszcze nie zwariował. przynajmniej dla mnie. jeszcze...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz