niedziela, 22 września 2013

ateizm teatralny

dziś dzień kreatywny. na przykład zapoczątkowałabym serię dowcipów o sfrustrowanych aktorach. gdybym oczywiście była aż tak kreatywna. albo na przykład wspięłabym się na wyżyny sztuki filozoficznej, zadając pytanie, kto może być bardziej wątpiący (tu akurat nie w Boga, ale w w sensie zagadnienia "wątpliwości") niż ateista? jakże absurdalna odpowiedź: bezrobotny, sfrustrowany aktor. Idąc dalej, tym samym torem: jakie zjawisko zaskakuje żenadą i żałosnością swoją w sposób niebywale nie-finezyjny i budzący niesmak? bezrobotny aktor po powrocie ze spektaklu, w którym "nie gra", wywnętrzający się bezosobowej przestrzeni internetu. to antyteza ody do radości, antybajka o mądrości życia i najdobitniejszy dowód, jak mało może zostać z ważnych doświadczeń, z których to wyciągniętych wniosków tak dumna jestem przecież. Może to słabszy moment, może wyłażą zagłuszane tym hurraoptymizmem demony. a może to po prostu szczyt hipokryzji, który sobie skroiłam na miarę. grunt, że narastająca od kilku dni frustracja i gorycz dziś, właśnie w teatrze, osiągnęły apogeum. uświadomiłam sobie czując to fizycznie, kolejny raz, że to strasznie boli ten brak teatru. i to wszystko co robię sama, wiem, że nie słusznie, że pod wpływem emocji obecnie tak to odbieram, ale tak strasznie wydaje mi się niepełne. tak bardzo brakuje mi pracy w zespole, dialogowania z partnerem, wspólnego szukania sensu i istoty teatru. dziś jeden z aktorów obchodził 35-lecie pracy scenicznej. fakt, nie wiem czy ja tego w ogóle dożyję, bo może mnie ten pieprzony rak  wpier****li dużo szybciej, ale tak strasznie źle mi z tym, tak odranicznie mam dosyć mądrości prawdziwej, a jakże już odpychającej, że: "przecież lekarze na razie odradzali" ,"nie wiadomo co z drugim zabiegiem". bo ja obecnie jestem świetna. świetna w czekaniu. świetna w życiu w próżni. świetna w nieustannym łudzeniu się, że już zaraz wrócę do pracy w teatrze. mam dość tego ciągłego układania samej tego wszystkiego. żebrania, żeby ktoś chciał ze mną coś zrobić, żeby wszedł w projekt, żeby poświęcił mi czas. i nie jest to brak wdzięcznośći do tych WSZYSTKICH WSPANIAŁYCH LUDZI, którzy w tym ze mną są. bo jestem im NIEBOTYCZNIE WDZIĘCZNA. i tylko dzięki nim w tych wszystkich wariactwach się trzymam. ale jestem już tak strasznie zmęczona. sfrustrowana. i tak potwornie boli ten brak. i nie ma dla mnie absolutnie znaczenia racjonalizm, bo leczenie, bo czas, bo cierpliwość. ja już nie mam na to siły. i wiem, że te moje wpisy są coraz gorsze. ale mam poczucie, że brakuje mi siły, żeby uwierzyć. mimo, że wiem, że warto, że to tylko kwestia czasu...

1 komentarz:

  1. Doskonale znam z własnego doświadczenia żebranie o odrobinę zainteresowania i pracę w wyuczonym, wymarzonym zawodzie. Koszmarną frustrację, chęć rzucenia tego wszystkiego w diabły i pójścia łatwiejszą ścieżką. Robienie mnóstwa rzeczy za darmo lub za psie pieniądze i poczucie, że w zasadzie jestem frajerem i na nic mi się to nie przyda. Dopiero od niecałego roku pracuję tam, gdzie zawsze chciałam pracować. I wiem, ile droga do celu wymaga pracy, samozaparcia i momentów totalnego załamania.

    OdpowiedzUsuń