uświadomiłam sobie dziś kolejną ważną rzecz. a mianowicie, że muszę zacząć jeszcze bardziej rozgraniczać kwestię choroby i życia. Do tej pory starałam się żyć najpełniej jak to możliwe (oczywiście włączając w to lepsze i gorsze okresy), ale punktem odniesienia dla wszystkiego był rak i założenie, żeby to Nowe Życie jak najbardziej odróżnić od tego sprzed choroby. Żeby było lepsze, pełniejsze, bardziej wypełnione spełnieniami, spełnionymi marzeniami, mądrzejsze. Wszystko to tak. Z tą różnicą, że chcę mieć takie życie jako JA, a nie jako ja chora na raka. Chcę wprowadzić dwutorowość myślenia. Chcę leczyć się i wygrać z rakiem, ale żyć chcę normalnie, bez tego "rakowego" piętna, bez tego ciągłego życia w contrze do choroby. Nie chcę się nieustannie ścigać z samą sobą w wyścigu o niezwykłe Nowe Życie. Bo ono i tak jest niezwykłe. Niezwykłe dlatego, że wygrane, że lepsze dzięki wyciągniętym wnioskom, dzięki temu, że staram się każdy dzień celebrować, przeżywać go jak najlepiej i jak najpełniej.
Dziś byłam na onkologii, dostałam skierowanie na PET. Wiem, że następne będzie USG i rezonans. Wówczas ostatecznie będziemy znali "grafik" zdrowienia. Nie chcę się już więcej bać. Wiem, że będę tego strachu doświadczać jeszcze tysiące razy, ale wiem, że od dzisiaj będę starać się skupiać bardziej na Życiu niż na śmierci i strachu. Bo szkoda na to czasu. A czas jest jedną z tych rzeczy, które dzięki chorobie doceniam jeszcze bardziej:):):)
|
źródło: internet |
Buziaki życiodajne Aniu :-)
OdpowiedzUsuń